piątek, 24 października 2008

Żeby chorować trzeba mieć końskie zdrowie!

Miałam dziś bardzo ciężki dzień...
Zaczęło się od tego, że moja córka miała bezczelność mieć ból brzucha. Jej stara, przewrażliwiona wariatka, która już i tak nie równo pod sufitem ma, spakowała dziecko i ruszyła prosić o pomoc lekarza. Lekarz, to proszę Szanownych Państwa, taki ludzik, który pomaga wyleczyć kuku i robi to z powołaniem (przynajmniej kilka sztuk na tysiąc, co się okaże w dalszej części tekstu)
W poradni, ładnie zwanej rodzinnej, gdzie na ścianie widnieje skrzynka z napisem "ankiety satysfakcji pacjenta" (???) kazano matce z dzieckiem, które zwracało, miało biegunkę i czuło się fatalnie, przywędrować ponownie po południu. Matce najpierw zrobiło się gorąco, potem zimno, a potem pomyślała, że jej noga nigdy więcej w tej poradni nie postanie, a jak dostanie bombę w swoje rączki, to na pewno zrobi z niej użytek. Zapakowawszy dziecko do taksówki pojechała do szpitala. W szpitalu zbadano dziecko i kazano jej przynieść skierowanie do szpitala od lekarza rodzinnego. Matka zapakowała ponownie dziecko w taxi i ruszyła z pustymi rękami, i bolącym brzuchem córki do domu. Równie dobrze mogła swojej szanownej dupy nigdzie nie ruszać!
Dojechała do domu, zdała relacje, przekazała dziecko Roladzie i pojechała do pracy (taksówką naturalnie) W drodze do pracy taksówka matki wjechała w tył innego auta i tak oto pechowa matka przebyła połowę drogi za free i do tego bez żadnych okaleczeń (no trochę ją kolana bolały, bo zatrzymała się na przednim siedzeniu)
Dotarła matka do pracy i zamówiła telefonicznie wizytę w jej ulubionej poradni Usatysfakcjonowanych Pacjentów. Kazano jej dotrzeć na miejsce na godzinę 14.00 i nazwano Marlenę pacjentem "numer 5". Matka wzięła zatem ponownie dziecko do poradni UP. Była dokładnie 14.00. Wlazła do środka, grzecznie usiadła obok numeru 1, numeru 2, numeru 3 oraz numeru 4, którego właściwie jeszcze nie było, i zdała sobie sprawę, że licząc tylko 10 minut na numerek, wlezie do lekarza za jakieś 40 minut. Niestety nie miała racji, bo nie wzięła głupia pod uwagę, że lekarza jeszcze wcale nie ma. Minął kwadrans zanim przybył. Matka odczekała tracąc zmysły, dostała skierowanie i pomknie z nim w poniedziałek do szpitala, bo w weekend nie ma podobno po co.
Żeby chorować trzeba mieć naprawdę końskie zdrowie!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tak to wlasnie wszystko funkcjonuje....w przychodni szkoda gadac ....pozdrawiam....Kamil

Anonimowy pisze...

Oj trzeba mieć zdrowe nerwy ...
Trzeba będzie zrobić rewolucję w służbie zdrowia :D

~Marzena

Powered By Blogger